Moja wiara

Przejdź do treści
Piotr Witek
Stanąć przed zamkniętymi drzwiami kościoła

 
Jezu! Rękami Twoich sług zamknąłeś przede mną drzwi Twej chwały.
A ja, przez tyle lat, przychodziłem codziennie do Ciebie, by Cię przepraszać.
A ja, przez tyle łat, zjawiałem się na świcie dnia przed Tobą, by Ci dziękować.
A ja, przez tyle lat, ufnie otwierałem drzwi mej duszy, byś mógł zamieszkać u mnie.
Teraz zakazałeś mi przychodzić.
Teraz zastałem zamknięte drzwi.
A na nich .... „Tezy".
Podobnie, jak kiedyś w Wittenberdze.
Czytałem długo,
Bo chciałem coś zrozumieć.
Ale nie mogłem.
Widzisz, jaki jestem ograniczony.
Czułem się jak ogłuszony,
Samotny, jak Ty w Ogrójcu.
W głowie miałem zamęt; rój myśli,
I ogromną pustkę w duszy - i żal.
Nie miałem z kim porozmawiać.
Wokół było pusto .... i obco,
Jak na ziemi,
Niczyjej.
Pierwszy raz w życiu, ktoś zamknął przede mną drzwi.
Co miałem zrobić?
Wystukiwałem kosturem kroki powrotne,
Do swego pokoiku.
Gdzie wisi na ścianie krzyż - Twój krzyż,
Wyciosany przeze mnie z dębu
Z napisem:
ECCE CRUX, QUI MEO CRUCE FECIT.
Ty wiesz, co to znaczy.
Krzyż jest wielki - na pół ściany,
Tak wielki,
Jak moje cierpienie.
Tuliłem me myśli w kolebce wiary,
Rozbity, pełen rozterek, smutny.
Lecz przypomniałem sobie słowa,
Słowa z Księgi Eklezjasta:
„Lepszy jest smutek niż śmiech, bo przy smutnym obliczu serce jest dobre".
I poczułem ulgę.
Dlaczego mi to przypomniałeś?
By mnie rozweselić?
Nie!
Przeciwnie - bym pozostał smutny.
Tak!
Mam czego żałować,
Przepraszać na kolanach serca.
I smutną duszą uśmiechać się do Ciebie.
Czarne zagony zapłaty za zło,
Dotarły do ziemi,
Tej ziemi - polskiej, papieskiej ziemi.
Kpiące ze świętości, i podrygiwania,
Przelały już chyba Twój kielich goryczy.
Prawie nagie, obskurne, pląsające cielska,
Jakże przeciwne Twemu kalwaryjskiemu odarciu z szat.
Tu bezwstyd - wyuzdanie,
Tam niegdyś - świętość zamęczonego ciała.
Tu nagość zatraty,
Tam nagość zbawienia.
Wszystko Ci zabrano — oprócz majestatu godności.
I jeszcze czegoś Ci nie zabrano - Miłości;
Tej ogromnej do ludzi.
Bo Miłości nie da się zabrać,
Miłości nie da się zbrukać,
Miłości nie da się wyrzucić:
Za burtę,
Na śmietnik.
Bo Miłość jest Tobą - uniwersalizmem,
Lekarstwem na wszelkie zło i grzech.
Bo każdy grzech jest złem,
Ale nie każde zło jest grzechem.
Złamana noga - przecież to zło - ale nie grzech.
Niszczące uderzenie pioruna w dom,
To ogromne zło - ale nie grzech.
Lecz po co ja to przytaczam?
Przecież to wszyscy wiedzą.
Czy jednak wszyscy?
Zabrano mi Ciebie - Panie,
Wyrządzono mi zło.
Temat grzechu - jest w ręku Boga.
On jest Sędzią.
Wie, co to dobro,
Wie również, co jest złem.
Zna zmartwienia swoich owieczek - czasem może baranów?
I jest cierpliwy - aż do bólu.
Czeka, czeka, czeka.
Nie czekaj-Boże!
Twoja cierpliwość mnie denerwuje.
Masz w ręku wszystkie atuty.
Uderz!
- Lub może nie.
Bo pewnie mnie musiałbyś wpierw uderzyć,
Jak Malchus Ciebie.
- „Tak odpowiadasz arcykapłanowi?".
A co ja robiłem wtedy?
- Milczałem,
Bo się bałem.
- „I ty jesteś jednym z nich".
- „Nie jestem, mylisz się".
Opoka była w rozsypce,
Strach był większy, od miłości Boga.
- „Nie znam Go",
- „Nie wiem o kim mówisz".
I nie pomogły potem nawet gorzkie łzy.
Pod krzyżem go nie było.
Nie było Piotra - mnie nie było!?
Czy odrzucasz mnie teraz,
Spod drzwi zamkniętego kościoła?
Zamiast serca, okazujesz wzgardę?
Odpłacasz pięknym za nadobne?
Masz prawo.
Nogi mi drżą, a dusza cierpi.
Jestem rozdarty,
Jak Twoje święte ręce,
Na krzyżu.
Jak Twe serce,
Przed skonaniem.
Chcę dobra, a czynię zło.
Kim-że ja w końcu jestem?
Wiem!
Trzciną, chwiejącą się na wietrze, Człowiekiem odzianym...,
Nie w miękkie szaty, lecz:
Pasmo różnych grzechów i niedoskonałości.
Może już dosyć?
Bo - „Wykonało się".
Z Miłości.
Do mnie, bliskich, całego świata.
Pomóż mi, ja chcę.
Daj siłę do dobrego.
Zlituj się!
Amen.
Wróć do spisu treści