Śp. prof. dr hab. Maria Rybakowa - Moja wiara

Przejdź do treści

Śp. prof. dr hab. Maria Rybakowa

/Fot. Archiwum foto i wideoreportaży UJ/



Ks. Lucjan Szczepaniak SCJ,
Kazanie w czasie Mszy  św. pogrzebowej śp. prof. Marii Rybakowej,
 
Kraków, 22 stycznia 2020 r.
 
 

Nie ma przypadków, gdy Opatrzność Boża wiedzie człowieka nieznanymi ścieżkami…
 
Śp. Profesor Maria Rybakowa urodziła się 2 kwietnia 1924 roku w Krakowie w rodzinie nauczycieli Czesława i Janiny Nizińskich. Miała dwóch braci Jana i Zdzisława. Z rodzinnego domu wyniosła zamiłowanie do nauki, literatury i muzyki, a nade wszystko do poszukiwania prawdy. Była osobą pogodną, stanowczą o niezwykłym wdzięku osobistym. Dorosłą stawała się w czasie trwania II wojny światowej. Przeżycia te rzeźbiły jej duszę i umocniły pragnienie służenia chorym. Wierzyła, że lekarstwem na zło świata jest miłość. Jej decyzję uzasadniały słowa Chrystusa: „Pójdźcie, błogosławieni Ojca mojego, (…), (…) bo byłem chory, a odwiedziliście Mnie” (Mt 25, 34.36).
 
 
Nie ma przypadków, gdy Opatrzność Boża wiedzie człowieka nieznanymi ścieżkami…
 
Profesor wspominała w wywiadzie: O medycynie marzyłam od dziecka (…). Jezus nie obiecuje człowiekowi szczęścia na tym świecie, lecz dopiero w przyszłym, dlatego mówi: Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje! (Łk 9, 23-24). Krzyż zrósł się również z jej życiem. Chociaż w medycynie odniosła wspaniałe sukcesy i wędrowała po szczytach kariery, o których wielu lekarzy może tylko marzyć, to one okupione były ciężką pracą i duchowym cierpieniem, często niewidocznym. Nigdy jednak nie traciła pogody ducha.
 
 
Pisano o niej z podziwem „wielka Dama endokrynologii dziecięcej”. Ta Dama była wrażliwą i kochającą żoną, matką i babcią, jednak „odporną na trudności jak uderzone kowadło”. W trudnych czasach zachowała godność i szacunek dla fundamentalnych wartości chrześcijańskich. Obca jej była ideologia socjalizmu, co wyraźnie nie podobało się partyjnym aktywistom. Niechęć tę potęgowała jej niezależność oraz współpraca z zespołem lekarzy katolików skupionych wokół osoby kard. Karola Wojtyły, do którego należał m. in. przyjaciel prof. Rybakowej śp. prof. Marek Sych, były żołnierz AK i więzień stalinowski. Odważnie uczyła szacunku dla poczętego życia i wspierała jego ochronę. Nie dziwią więc trudności, o których wspominała: Wiele lat czekałam na habilitację, potem na profesurę, choć spełniałam wszystkie wymagania. Brakowało jednak akceptacji sekretarza partii, do czego wydatnie przyczynił się młody partyjniak. Jednak te złe chwile każdy stara się zapomnieć. Wybaczyła zwyciężając ludzką małość, jak uczył Jezus: „Jeśli bowiem przebaczycie ludziom ich przewinienia, i wam przebaczy Ojciec wasz niebieski” (Mt 6, 14).
 
 
Profesor Maria miała przenikliwy umysł, doskonałą intuicję, rzetelny warsztat naukowy i niezwykły dar przekonywania wzmocniony jej osobistym wdziękiem. Za największy swój sukces zawodowy uznała zwycięstwo w walce o hormon wzrostu, który pomógł tak wielu małym pacjentom, a także wprowadzenie badań przesiewowych u noworodków w kierunku wrodzonej niedomogi tarczycy. Profesor Maria posiadała wrodzony talent pedagogiczny. Mówiła: Kiedyś bardzo dobrze porozumiewałam się z młodzieżą. No, może nie z tą partyjną. To były ciężkie czasy, ale zarazem dodała: współcześnie nie umiałabym z nimi rozmawiać. Nie rozumiem młodych ludzi, chyba świata już dziś nie rozumiem. Wiele osób zbyt optymistycznie sądzi, że posiada predyspozycje i stosowną wiedzę, aby podołać zadaniu lekarza, co szczególnie widać w nieumiejętności rozmowy z chorym. Profesor snuła więc głęboką refleksję: Rozmowa z chorym to sztuka, której podobnie jak gry na instrumencie, śpiewania, czy recytowania – nie można się tylko nauczyć, to ma się w sobie, to jest dar Boży. Nie każdy jest taką zdolnością obdarzony […]. Sztuka rozmowy z chorym wiąże się z powołaniem i wpisana jest zarówno do zawodu lekarskiego, jak i pielęgniarskiego, trzeba ją tylko doskonalić, tak jak każdy talent. Niestety pewnych kwalifikacji nie sposób przekazać.
 
 
Przez całe życie niepokoiły ją jednak pytania znacznie głębsze niż tylko te dotyczące medycyny, chociaż przez wiele lat ukrywała je w swoim sercu. Coraz częściej uświadamiała sobie, aż osiągnęła niemal pewność, że rozum gubi się, gdy zdaje się mu, że wystarcza sam sobie, lecz odnajduje się, gdy zaakceptuje tajemnicę wiary w Boga. Doświadczyła tego, że wówczas miłość porywa człowieka i odmienia go, bo jej źródłem jest Bóg, mimo że człowiek często nie jest tego świadomy. Bóg jest źródłem uzdrowienia duszy i ciała. Każdy może z Niego zaczerpnąć żywej wody, jeśli potrafi wiarą pokonać ograniczenia wyznaczone przez własny umysł. Zmielona jak ziarno starością i chorobą Pani Profesor zachowała jasność umysłu i była już pewna, że odpowiedzi na najtrudniejsze pytania szuka się w głębi własnego serca, które pulsuje życiem swojego Stwórcy. Z nadzieją czekała na Pana, a On się pochylił nad nią i wysłuchał jej wołania (por. Ps 40). Zaświadczam o tym głęboko wzruszony, gdyż Profesor zaprosiła mnie do siebie w święto Podwyższenia Krzyża, 14 września 2019 roku, abym przygotował ją na spotkanie z Bogiem, udzielił Sakramentów św. i poprosiła na koniec spotkania, bym towarzyszył Jej w ostatniej drodze.




Wróć do spisu treści