Modlitwa w cierpieniu - Moja wiara

Przejdź do treści

Modlitwa w cierpieniu

Rozmowy z Bogiem

L. Szczepaniak

„Wstań” (1999) nr 2(62), s. 16-17.
„Modlitwa jest azylem każdej troski”. Św. Jan Chryzostom

Doświadczenie ciemności i opuszczenia, przez bliskich i Boga, stanowi nieunikniony etap zmagań wewnętrznych rodziców w czasie choroby ich dziecka. Ta wewnętrzna walka stanie się zwycięstwem, jeśli człowiek zaakceptuje Boże działanie a właściwie pozorny brak działania, w najgłębszej sferze swojej psychiki. Tam gdzie świadomość i silna wola nie zawsze mogą panować nad uczuciami... W tej walce pośród mroków własnego ducha pozostaje jednak iskra nadziei, że w ciemnościach bardzo blisko cierpiącego stoi Ktoś choć Go nie widać.
Modlitwa wówczas często nie jest zbliżaniem się do najlepszego Ojca, lecz koncentracją na swoich dramatycznych problemach. Za wszelką cenę człowiek pragnie stać się „panem” swojego Boga, uprosić Go, a jeśli trzeba nawet zmusić do uległości. Wówczas Bóg nie może się sprzeciwić jego woli. Jeśli człowiek według jakże często subiektywnego sądu uzna swoje postępowanie za jedynie słuszne, to Bogu nie pozostawia żadnego pola do dialogu. On musi zaakceptować, to co człowiek wybrał...
Dwunastoletni pacjent, wielokrotnie reanimowany, leży na sali intensywnego nadzoru. Rodzice proszą, aby ksiądz modlił się z nimi o szczęśliwą śmierć dla dziecka, dla którego według nich nie ma już ratunku... Wcześniej prosili o zdrowie dla chłopca, a teraz gdy nie ma szans o śmierć, aby długo on i oni nie cierpieli... Brakło tylko kilku słów, by modlitwa była pokorna: „Panie, niech się stanie wola Twoja”.
Towarzyszenie ciężko choremu dziecku, kiedy praktycznie nic więcej nie można już dla niego zrobić, jest jednym z najbardziej przykrych doznań psychiki i ducha, w której napięcia są tak wielkie, że tylko sami rodzice mogą uchylić rąbka jej tajemnicy. Kto raz powiedział Bogu „tak”, musi się liczyć z tym, że będzie prowadzony ciemnymi dolinami, w których jest mało światła, a panują tam raczej półmrok i chłód.
Taka postawa jest punktem zwrotnym w modlitwie, która może w człowieku ocalić nadzieję. Ciemność i wewnętrzne rozdarcie spowodowane cierpieniem nie są wyłączną konsekwencją naszych win osobistych, a przynajmniej nie jako prosty rachunek złego i dobrego postępowania. Bóg nie pełni roli „prokuratora”, ale jest Miłosiernym Ojcem, „który nie chce śmierci grzesznika, lecz żeby się nawrócił i miał życie”. Bóg nie doświadcza dzieci za domniemane lub rzeczywiste winy rodziców. To już zostało wyjaśnione przez Chrystusa, ale ciągle jest trudno uwierzyć w Jego bezgraniczną miłość do nas słabych ludzi.
„Jezus przechodząc obok ujrzał pewnego człowieka, niewidomego od urodzenia. Uczniowie Jego zadali Mu pytanie: «Rabbi, kto zgrzeszył, że się urodził niewidomym
on czy jego rodzice?» Jezus odpowiedział: «Ani on nie zgrzeszył, ani rodzice jego, ale [stało się tak], aby się na nim objawiły sprawy Boże. Potrzeba nam pełnić dzieła Tego, który Mnie posłał, dopóki jest dzień. Nadchodzi noc, kiedy nikt nie będzie mógł działać. Jak długo jestem na świecie, jestem światłością świata». To powiedziawszy splunął na ziemię, uczynił błoto ze śliny i nałożył je na oczy niewidomego, i rzekł do niego: «Idź, obmyj się w sadzawce Siloam» co się tłumaczy: Posłany. On więc odszedł, obmył się i wrócił widząc” (J 9,1-8).
Nie należy doszukiwać się kary za grzech osobisty, choć powtarzamy za św. Janem Apostołem: „Jeśli mówimy że nie mamy grzechu, to samych siebie oszukujemy i nie ma w nas prawdy”. Cierpienie ma swoje źródło w potężnej dysharmonii grzechu pierworodnego. W chwilach refleksji i większego niż do tej pory rozeznania na modlitwie widać wyraźnie , że wszystko, tak dobro jak i miłość okazywana Bogu i ludziom, były skażone egoizmem. To była praca dla własnego królestwa zamiast dla Królestwa Bożego. Człowiek powoli zaczyna rozumieć, że wszelkie dobro, jakie całe życie czynił i przez które zyskał sobie względy innych ludzi, było życiem dla siebie. Boże światło wzmocnione przez cierpienie nieubłaganie odsłania faryzeusza. Żeby choć wiedzieć, że ta obezwładniająca świadomość grzechu jest następstwem wejścia w strumień Bożej Miłości, to nie byłoby to takie bolesne. Jednak w takich chwilach dostrzega się wyłącznie ciemność.
Reakcja chorych dzieci i ich rodziców jest bardzo dynamiczna i obejmuje całą osobowość stanowiąc maksymalną mobilizację psychiki, a jednocześnie paradoksalnie potrafi stać się zagrożeniem ludzkiej nadziei wpychając człowieka w objęcia rozpaczy. Ten kto do tej pory walczył o życie dziecka nie wątpiąc w zwycięstwo, staje pokonany nie przez chorobę i śmierć, ale przez samego siebie. To co najcenniejsze wiara i nadzieja wymykają się mu, jest bezradny jak dziecko w ciemnym pokoju.
To biblijny Hiob skarżył się: „Ciebie błagam o pomoc
bez echa. Stałem, a nie zważyłeś na mnie. Stałeś się dla mnie okrutny. Uderzasz potężną prawicą. Porywasz, zezwalasz unosić wichrowi, rozwiewasz moją nadzieję. Wiem, że mnie prowadzisz do śmierci wspólnego miejsca żyjących” (Hi 30,20-23). Taką skargę płynącą z głębi serca matki lub ojca zranionego śmiertelnym zagrożeniem można usłyszeć najczęściej.
Bóg tym, którzy zwracają się do Niego z ufnością może dać pokrzepienie nie tylko poprzez dłonie lekarza. To pokrzepienie zwane uzdrowieniem znajdowano w Lourdes, Fatimie, na Jasnej Górze i w wielu innych sanktuariach. Częściej jednak spotykano się tam z umocnieniem duchowym, gdy światło łaski pozwalało znaleźć moc, aby przyjąć bolesny ciężar choroby i nie odrzucić go jako bezużyteczne narzędzie tortur.
Bogu nie można narzucać swojej woli. Boga można prosić o spełnienie się Jego woli, co wcale nie oznacza, że modlitwa człowieka jest daremna.
Jeżeli człowiek dźwiga cierpienie otwarty na Boga, gotowy do trudnego dialogu, staje się ono cierpieniem „nadprzyrodzonym” i stopniowo, choć wcale nie jest lżej, to poczucie osamotnienia ustępuje miejsca świadomości szczególnego „wybraństwa”. Jednak dobrowolne otwarcie się na Boga nigdy nie jest jednorazowym aktem woli. Musi być z uporem powtarzane każdego dnia i ciągle jest zagrożone rozpaczą.
Proces oczyszczania, który ma przywrócić człowieka Bogu, dokonuje się nieustannie w każdym z nas, nawet w tym, kto się Go zapiera, ponieważ działanie Boga nigdy nie ustaje. On „puka cierpliwie do drzwi serca” każdego człowieka.
Aktywność Boga w najtrudniejszych chwilach ludzkiego życia jest zadziwiająca. On wchodzi w człowieka w pełnej miłości tęsknocie, by się z nim zjednoczyć i podpowiada: „Cierpienie nie jest celem życia. Jest tylko bolesnym środkiem wiodącym do poznania Miłości po drugiej stronie naszej egzystencji”.
Bóg nie wyjaśnia cierpienia, w wielu wypadkach nie odejmuje go człowiekowi, ale wypełnia swoją obecnością. Ze strony człowieka chodzi o otwarcie się, powierzenie siebie, pozwolenie Bogu na oczyszczenie, przyzwolenie na te najtrudniejsze chwile… Spotkanie tych dwojga, zanim zostanie przełamany wszelki opór, niesie ze sobą cierpienie, strach i ból.
Trudności z modlitwą i zaufaniem do Boga może przeżywać starsze dziecko i dorosły. To „zaburzenie życia wewnętrznego” może też każdy przezwyciężyć, choćby jego siły witalne byty znikome. Zbliżenie się do Boga nie jest zależne od sił fizycznych czy też duchowych. Świt Zmartwychwstania budzi się wówczas kiedy pojawia się myśl: „Chcę być blisko Ojca
nawet w ciemnościach wewnętrznych”.
Kiedy Bóg podchodzi w chorobie do człowieka bardzo blisko, często wywołuje to lęk i obawę, że właśnie tam Boga nie ma. Jest to iluzja, gdyż Bóg jest i to jeszcze „mocniej”.
Modlitwa w czasie choroby i umierania jest czymś najtrudniejszym dlatego, że może ocalić zaufanie do Boga. Zły duch atakuje ją z różnych stron a i nie małą rolę odgrywa ogólne wyczerpanie i psychotyczne złudzenia. Pokusy jakich doświadczają chore dzieci są najcięższego gatunku i dręczą te małe umysły z przedziwną logiką. Atak jest przypuszczony na wiarę, nadzieję i miłość.
Kiedy dziecko jest chore, to dla rodziców tylko ono zaczyna się liczyć, cierpienia innych są jakby mniej ważne, co jest zresztą naturalne. Ale gdy dziecko umrze, to można wyczuć nie ukrywaną pretensję: „dlaczego moje dziecko umarło, właśnie moje
dlaczego?”.
Świadectwa rodziców i ich dzieci też mogą przyprawić o zawrót głowy. Bóg wielokrotnie daje im łaskę intuicyjnego poznania sensu cierpienia. Tego poznania które z mozołem odkrywane jest w czasie studiów teologicznych. Bo przecież choroba, ból, zmartwienie, samotność, depresja z pewnością same w sobie są niechciane przez Boga, ale Bóg daje możliwość człowiekowi wybrania znaczenia tego doświadczenia i jakby nadania mu własnego imienia. Nic nie jest z góry przesądzone. Każda tragedia, może stać się okazją do pogłębienia człowieczeństwa i zbliżenia się do Boga.


Wróć do spisu treści