Moja wiara

Przejdź do treści
Ks. Stanisław Filipiak SCJ (w środku)
______________________________________________

Ks. Lucjan Szczepaniak SCJ
Przez Krzyż do Zbawienia”
Kazanie wygłoszone podczas Mszy św. pogrzebowej śp. Ks. Stanisława Filipiaka SCJ.
Stadniki, 12 kwietnia 2018 r.

„Wykonało się” (J 19, 30).
    Księże Stanisławie, Drogi Przyjacielu, prosiłeś mnie, abym powiedział kazanie, kiedy Bóg zdejmie Cię z krzyża cierpienia nieuleczalnej choroby trwającej trzydzieści kilka lat. Oto jestem i wypełniam Twoją wolę wobec wszystkich tutaj zgromadzonych. Tydzień temu miałem sen, w którym moja zmarła mama, osobiście Ci znana, jako bardzo młoda kobieta zrywała niebieskie kwiaty w ogrodzie naszego nieżyjącego już księdza proboszcza. Zdziwiło mnie w tym śnie, dlaczego mama zrywa kwiaty o brzasku i w pośpiechu. Kiedy ją zapyta-łem, uśmiechnęła się i odpowiedziała mi, że czyni to o tej porze, aby nie przeszkadzać nikomu i zdążyć… Mama śni mi się rzadko i to w chwilach dla mnie bardzo ważnych, a jeszcze nigdy nie śniła mi się tak młoda i piękna, dlatego zastanawiałem się, co może oznaczać ten komunikat. Jakie niebezpieczeństwo sygnalizuje? Gdzie się śpieszy i gdzie ma zdążyć z tymi kwiatami… Wkrótce wyjaśniło się, że te niebieskie kwiaty, były na powitanie Ciebie i dla Matki Bożej, bo przecież odszedłeś w uroczystość Zwiastowania NMP, a kolor niebieski jest kolorem Matki Bożej. Te kwiaty były też dla Ciebie osobiście od mamy, bo Cię bardzo szanowała, jak zresztą cała moja rodzina, której prawie wszyscy członkowie są już u Boga razem z Tobą.
    Nawiązując do słów Apokalipsy św. Jana, jesteś już przyodziany w białe szaty, bo przyszedłeś do Królestwa Boga z wielkiego ucisku cierpienia związanego z tak długotrwałą chorobą. Twoja dusza, Twoje szaty, zostały wybielone i wypłukane we krwi Baranka. Wierzę bez najmniejszego wątpienia, że po tak ciężkim doświadczeniu jesteś przed tronem Boga w Jego świątyni i cześć Mu oddajesz we dnie i w nocy (por. Ap 7,13-15).
Poznałem Cię w Nowicjacie w Stopnicy, w lipcu 1987 r. Miałeś zaledwie 43 lata i byłeś, jak młode drzewo z konarami połamanymi przez burzę spowodowaną nieuleczalną chorobą. Bardzo chciałeś żyć, być zdrowym, sprawnym, aby wszystkie swoje siły poświęcić w służbie Chrystusowi, bo kochałeś kapłaństwo. Ono było dla Ciebie tak naturalne i konieczne, jak oddech i miarowe bicie serca. Byłem z Tobą jako młodszy współbrat, a zarazem lekarz przez sześć bolesnych lat walki o Twoje życie i sprawność psychofizyczną. Stąd też nie ośmielam się kreślić Twojej wewnętrznej sylwetki w perspektywie całego Twojego życia, tym bardziej nie jestem uprawniony i nie wolno mi odsłaniać tajemnic Twojego serca.
Podzielę się natomiast refleksją na temat zmagania z cierpieniem i śmiercią. Każdy bowiem człowiek doświadczony cierpieniem pragnie poznać, dlaczego właśnie jego to spotkało i jaki sens ma życie w takim stanie? Człowiek głębokiej wiary te pytania kieruje przede wszystkim do Boga. Kiedy cierpienie się wzmaga, przychodzą bowiem tak ciemne chwile, że wydaje się, że niebo milczy, albo nikogo w nim nie ma – nikogo, kto by przyszedł z pomocą.
    Cierpiący, którego serce jest zakotwiczone w Bogu, staje się niczym biblijny Hiob doświadczając bolesnej utraty tych wszystkich osób i sytuacji, które dawały mu poczucie bezpieczeństwa i radość życia, a w końcu odebrane jest mu również zdrowie. Sytuacja staje się niezrozumiała i trudna do zniesienia, nie tylko dla niego, ale również dla osób będących z nim w bliskich relacjach. W każdej epoce człowiek pragnął ocalić w sobie nadzieję poprzez uproszczoną odpowiedź, że cierpienie jest konsekwencją osobistej winy. Tą drogą poszli również pobożni przyjaciele Hioba (por. Hi 4,17-18). Tak zapewne myśleli kapłan i lewita, którzy nie udzielili pomocy człowiekowi pobitemu przez zbójców z przypowieści o „Miłosiernym Samarytaninie” (por. Łk 10,30-32). Ten sposób myślenia jest bliski wielu współczesnym chrześcijanom, czego doświadczam w codziennej pracy z chorymi.
    Bóg jednak nie godzi się z tak uproszczonym uzasadnieniem cierpienia i usprawiedliwia Hioba (por. Hi 42,10), który wszystko utracił, a na końcu jego dusza została uwięziona w ciele przenikniętym cierpieniem spowodowanym przez trąd – nieuleczalną wówczas chorobę. Bóg chcąc ocalić nadzieję w człowieku bliskim rozpaczy, a szerzej ujmując w ludzkości, nie poucza nas poprzez mądre, naukowe traktaty, ale sprawia swoim Słowem, że serce Jego Syna zacznie pulsować pod sercem młodej kobiety o imieniu Maryja (por. Łk 1,26-38), która nigdy nie znalazła się w cieniu grzechu. A przecież to właśnie Ona trzymając w ramionach Dzieciątko Jezus usłyszy, że Jej serce przeszyje miecz boleści (por. Łk 2,35). Skąd i dlaczego ta boleść? Bo serce Jej Syna zostanie rozerwane na Krzyżu przez człowieka i dla człowieka (por. J 19,34). To boli, to kosztuje, ale w przebitym boku Zbawiciela jest cała nasza nadzieja i cała mądrość. To Jezus przecież uczył: „Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie niech, co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje!” (Łk 9,23).
W tajemniczą noc ogrodu oliwnego i Męki na Krzyżu Pan błogosławił każdego cierpiącego, który z głębokości swojej niedoli woła do Niego: „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!” (Łk 18,38), co więcej zawierza go opiece swojej ukochanej Matki (por. J 19,26-27). W tej perspektywie cierpiący człowiek wiary, choć niezrozumiany przez świat, a nawet przez niego odrzucony, jak „kamień” przez budujących, staje się „kamieniem węgielnym” (por. Ps 118, 22) zjednoczenia z Chrystusem i wynagrodzenia.
    W życiu każdego cierpiącego, podobnie jak na drodze krzyżowej naszego Pana, można spotkać ludzi pięknych i szlachetnych, zdolnych do najgłębszego współczucia i bezintere-sownego daru samego z siebie, jak święta Weronika. Ludzi początkowo twardych, może niechętnych cierpiącemu, ale stopniowo dojrzewających do owego compassio, jak Szymon z Cyreny, który odmieniony łaską już nie wypuścił z dłoni krzyża Chrystusa. Błogosławieni są również ci, którzy w swoim cierpieniu odczują bliskość Matki Jezusa i umocnienie z Jej strony. Cierpiący dźwigając swój krzyż musi też spotkać jak Jezus „płaczące kobiety”, tzn. ludzi okazujących pozorne współczucie, a w rzeczywistości obojętnych na Boga i jego cier-piące dzieci. W tym duchowym odwzorowaniu dźwigający swój krzyż doświadczy i tych, którzy przyszli popatrzeć na cierpienie dla samego cierpienia, tak z ciekawości… A po wy-konaniu wyroku bezrefleksyjnie udadzą się do swoich domów i ta największa łaska Boża ich nie odmieni, bo nie mają serca.
    Kto cierpi w zjednoczeniu z Chrystusem ukrzyżowanym  również zmartwychwstanie z Nim. Nie ma życia chrześcijańskiego bez osobistego cierpienia przezwyciężonego miłością i przebaczeniem, a kto by tak myślał i żył, stanie się narcyzem z sercem z kamienia, albo z pustym sercem, który nikogo nie zbliży do Boga. Kto kocha i rozpoznaje rysy Jezusa w cierpiącym człowieku i pomaga na miarę swoich możliwości, nie musi bać się o swoje zbawienie, gdyż otrzymał zapewnienie od samego Jezusa: „Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią” (Mt  5,7).
    Zmartwychwstały Chrystus dał światu najcenniejszy i niezasłużony skarb – pokój (por. J 14, 27)! Niech zatem Jego pokój przeniknie serca wszystkich nas tutaj zgromadzonych na Eucharystii w intencji śp. Ks. Stanisława Filipiaka SCJ, który całe swoje życie oddał Jezusowi i wytrwał przy Nim w doświadczeniu cierpienia. Niech ten pokój pozostanie z nami na zawsze.
Przez Krzyż do Zbawienia!


Wróć do spisu treści