Śp. dr n. med. Jerzy Wyszkowski - Moja wiara

Przejdź do treści

Śp. dr n. med. Jerzy Wyszkowski

Ks. Lucjan Szczepaniak SCJ,
Homilia wygłoszona na Mszy św. pogrzebowej śp. dr. Jerzego Wyszkowskiego, Kraków – Cmentarz Rakowicki, 2 grudnia, 2019 r.
/Fot. Archiwum Kapelanii USD w Krakowie/


Jerzy Wyszkowski przyszedł na świat, 7 grudnia 1926 roku w Śniatyniu, na kresach II Rzeczypospolitej. Miał dwóch braci Stefana i Witolda. Matka zajmowała się wychowaniem dzieci, a ojciec był lekarzem. Rodzice wpajali synom troskę o cierpiących i biednych. Jerzy wspomina: „Było bowiem we mnie coś takiego, że głęboko współczułem cierpiącym i odczuwałem potrzebę niesienia im pomocy”. Ojciec nauczył go pielęgnować chorych, robić opatrunki, zastrzyki i stawiać bańki.

Po napaści Sowietów na Polskę w 1939 roku doświadczył cierpienia i ciągłej obawy o życie bliskich. „To było dla nas Polaków bardzo niebezpieczne, wspomina, bo mieszkaliśmy na terenach, gdzie szaleli banderowcy […] mordy polskiej ludności były bardzo częste. To były straszne i budzące grozę wydarzenia”. W wieku siedemnastu lat został siłą wcielony do armii radzieckiej. Umiejętności medyczne, urato-wały mu życie, bo otrzymał rozkaz pracy w punkcie sanitarnym, a z czterdziestu jego kolegów walczących na pierwszej linii frontu przeżyło tylko pięciu.

Po zakończeniu wojny zamieszkał z rodziną u brata ojca w Tarnowie, gdzie zdał maturę, a następnie dostał się na Wydział Lekarski UJ. Wkrótce po otrzymaniu dyplomu lekarza w 1951 roku został wcielony do wojska, gdzie pełnił obowiązki lekarza w Bolesławcu, Rzeszowie i Krakowie. Wówczas zmarł mu ojciec, którego śmierć bardzo przeżył. Od tej chwili troszczył się jeszcze bardziej o matkę i młodsze rodzeństwo.
W wojsku leczył głównie chore dzieci. Wspominał: „Pediatria interesowała mnie bardzo być może dla tego, że mój ojciec głównie leczył dzieci. Stąd też w mojej świadomości pojawiło się przekonanie, że będę pediatrą”. Dlatego podjął pracę wolontariusza w szpitalu dziecięcym w Krakowie na ul. Strzeleckiej, gdzie poznał i zaprzyjaźnił się z lek. Jerzym Armatą, późniejszym profesorem i kierownikiem Kliniki Onkologii i Hematologii, który również służył we wojsku.

Po zwolnieniu z wojska podjął pracę na oddziale zakaźnym w szpitalu im. dr Anki. Wspominał: „Były tam trzy może cztery baraki po około czterdzieści dzieci i wszystkie były chore na gruźlicę. W tamtych czasach choroba ta zbierała straszne śmiertelne żniwa po latach głodu towarzyszącego wojnie”. Na kursie ftyzjatrii w Otwocku zwrócił na niego uwagę prof. Bogusław Halikowski przyszły jego szef. Wspomina: „Po powrocie do Krakowa zgłosiłem się do konkursu na stanowisko asystenta w II Klinice Pediatrii […] i zostałem przyjęty […]. Na hematologii pracowałem od 1964 do 1972 roku, a kiedy skończyłem doktorat przeniesiono mnie w 1972 r. na neurologię, gdzie zostałem ordynatorem. Moimi wychowankami są znani dzisiaj lekarze m.in. prof. Marek Kaciński oraz doc. Maciej Kowalczyk”.

Tamte czasy wspomina: „Jak miałem pacjentów, a przecież dzieci chore neurologicznie leczy się długo, to z reguły ci chorzy i ich bliscy dorastając stawali się moimi przyjaciółmi. Oto świadectwo jednego z pacjentów: „Nie ma na świecie lepszego lekarza, ale szkoda, że już na emeryturze. Sam nie wiem jakie podziękowania tu napisać. Nie ma takich, które odpowiadają uratowaniem życia i funkcjonowaniem dalej”.
Dr Jerzy Wyszkowski nie mógł pogodzić się ze stopniową dehumanizacją medycyny i uprzedmiotowieniem pacjenta. Mówił: „[…] Dawniej chory miał swojego lekarza, a teraz coraz częściej nie ma go. Obecnie pacjent w szpitalu jest leczony przez zmieniających się lekarzy, a nawet przez dyżurnych lekarzy. Stąd też zagubiona została osobista odpowiedzialność za chorego i towarzysząca jej ciągła refleksja, jak mu pomóc. […] Absolutnie za mało jest empatii ze strony lekarza dla chorego. Brakuje tego wczuwania się w pacjenta i wykorzystywania intuicji”.

Na pytanie o miejsce Boga w życiu lekarza odpowiedział: „Jestem wychowany w wierze katolickiej. Od dziecka byłem bardzo wierzącym. Będąc na studiach byłem zawsze wierzący i nie wstydziłem się chodzić do kościoła. Nie wstydziłem się też chodzić do kościoła w mundurze oficera - lekarza. Wiara jest ważnym czynnikiem u lekarza, bo ma on podwójną odpowiedzialność: przed swoim szefem, czyli ordynatorem, a z drugiej strony przed Bogiem. Lekarz bez tej wiary ma tylko odpowiedzialność przed szefem, a ta odpowiedzialność przed Bogiem stale ciąży lekarzowi na stosunku jego do chorego. Bo ja mogłem zrobić wszystko, napisać wszystko, ale jak się zastanowię, co by Pan Bóg powiedział, co ja mógłbym jeszcze zrobić. Czy na przykład podszedłem do chorego i podałem mu rękę w sytuacji in extremis to znaczy sytuacji bardzo ciężkiej, gdy wszystko już nie pomaga. To trzeba się zdobyć na człowieczeństwo… To moje sumienie mi to każe, bo ono jest kierowane przez Boga – Ducha św. Wiara pomaga człowiekowi być uczciwym, ale różni są lekarze. Niektórzy może nie potrzebują tego, żeby im pomagał Bóg, ale człowiek jest ułomny więc sądzę, że często mu pomaga Bóg”.

Każdy chrześcijanin ma obowiązek odważnie kochać Boga i człowieka oraz pozostawić po sobie wiarę. Dr Jerzy Wyszkowski wypełnił ten obowiązek i pozostawił po sobie wiarę i dobro szlachetnego lekarza wiernego swojemu powołaniu. Panie Doktorze dziękujemy. Pozostaniesz w naszych sercach na zawsze.
Wróć do spisu treści